Za rękę z Koreańczykiem

Książka Anny Sawińskiej “Za rękę z Koreańczykiem” to zbiór rozmów przeprowadzonych z Polakami na temat ich związku z koreańskim partnerem. Dzięki wywiadom z osobami o bardzo różnych światopoglądach, pozostającymi w odmiennych konfiguracjach partnerskich, dowiedzieć się można, jak ciekawie – ale też i normalnie – może wyglądać życie z Koreańczykiem u boku.

 

 

 

 

 

 

"Muszę powiedzieć, że trochę współczuje mojej teściowej, bo myślę, że gdyby była facetem, to zostałaby prezydentem tego kraju. To, że jest kobietą mieszkającą w Kyeongsan-do, trochę ją stłamsiło, wyzuło z energii.

Jiwon potrafi wrócić z imprezy w środku nocy i opowiadać mi w alkoholowym zamroczeniu, jak on to mnie bardzo kocha. (śmiech) Śmiejemy się, że intensywność jego uczuć jest perfekcyjnie współmierna do ilości wypitego alkoholu.

Z biegiem lat uświadomiłam sobie również, jak bardzo zazdroszczą mi Koreanki. Są zachwycone tym, że mąż grzecznie się do mnie zwraca. Opowiadają, że szczególnie w pokoleniu ich rodziców żona mówi grzecznie do męża, a mąż w stosunku do swojej połowicy używa formy najniższej, bo tak może. Mężczyzna zawsze tutaj jest trochę na piedestale...

Ponieważ Jiwon i ja pochodzimy z innych kultur, od razu zakładano, że musimy się kłócić. Tłumaczyłam im, że skoro jesteśmy ze sobą, to może oznacza to, że jest między nami więcej podobieństwa niż różnic. Czułam się, jakbym odkrywała przed nimi Amerykę.

Ostatnio nawet udzielała wywiadu w telewizji i dziennikarz opisała mnie jako „imigrantkę w celach matrymonialnych” tylko dlatego, że rezultatem mojego tutaj przyjazdu, było wyjście za mąż za Koreańczyka. Prawdziwy powód, czyli robienie doktoratu, nie miał większego znaczenia.

Są też dziewczyny, które nie myją się od razu po porodzie, dopiero następnego dnia czy nawet kilka dni później; a z myciem włosów zwlekają nawet dłużej."

Beata


 

"(...) mój teść też jest taki, że po jedzeniu nie sprząta po sobie, tylko czeka, aż zrobi to za niego żona. Moja teściowa więc zasuwa. Ja uważam, że tak nie powinno być – zawsze każę Steve'owi, żeby nie tylko sprzątał po sobie, ale też mył naczynia. Gdyby Steve był typowym Koreańczykiem, to nie wiem, czy byśmy się tak zgrali.

Jak zaprasza mnie na piwo, to spodziewać się można piwa, a nie wcześniejszego spaceru przez łąkę, połączonego ze zrywanie kwiatów.

Na ślubie mieliśmy tłumacza języka angielskiego, bo taki był wymógł. Podczas składania przysięgi urzędniczka tradycyjnie zalecała nam wspierać się wzajemnie i żyć w zgodzie, po czym tłumaczka przetłumaczyła Steve'owi, że ma się mnie bezwzględnie słuchać i zawsze za mną podążać. Steve wyglądał na przerażonego.

Wkurzyło mnie też to, że gdy byłam u lekarza i spadło mi ramiączko od bluzki, pielęgniarka zamiast pomóc mi z dzieckiem, żeby lekarz mógł je zbadać, bardziej interesowała się tym cholernym ramiączkiem. Czterdzieści razy mi je poprawiła, żeby lekarz czasem nie zobaczył mojego ramienia.

Obecnie szukam pracy i ostatnio na rozmowie kwalifikacyjnej usłyszałam: „Sorry, ale przecież Ty masz dziecko”. Również pytania w stylu „Czy twój mąż pozwała ci pracować?” są nagminne."

Monika


 

"Dla wielu Koreańczyków cudzoziemcy to przede wszystkim otyli Amerykanie, których widzi się w telewizji. Stąd skoro jestem cudzoziemką, a cudzoziemka równa się Amerykanka, to wniosek nasuwa się jednoznaczna – muszę być gruba. Pierwszy szok związany był więc nie z tym, że nie jestem Koreanką, ale z tym, że nie jestem grubaską.

Patrząc na Janka, zupełnie nie widzę w nim cudzoziemca, tylko jego jako osobę. Wydaje mi się, że jego koreańska narodowość to jest jedynie taki bonus, a nie podstawa naszego związku."

Magda